Skocz do zawartości

[Archiwum NBA] ...a to com widział w topicu opisałem


Lu-

Rekomendowane odpowiedzi

Idea tego tematu jest analogiczna jak niegdysiejszego "Widziałem, przeanalizowałem, opisałem", z tą różnicą, że nie ma dotyczyć wydarzeń bieżących.

 

Ostatnio Lorak po spotkaniu Magic - Lakers napisał, że w serii finałowej z 1994 roku pomiędzy Rockets a Knicks sędziowie pozwalali na o wiele bardziej fizyczną grę niż obecnie. W innym topicu tenże Lorak napisał, że Hakeem zjadł Ewinga (ale nie Shaqa) w przekroju całej serii. Co do tezy pierwszej byłem jak najbardziej zgodny, co do drugiej, mówiącej że Hakeem zdominował King-Konga, nie byłem aż tak przekonany (mimo że upłynęło już ponad 15 lat od kiedy widziałem finały Houston - New York, no i mając w pamięci, że Rox pojechali Knicksów 4-3, zaś rok później z Orlando zrobili sweepa). Chwyciłem więc z mojej prywatnej kolekcji pierwszy mecz, który wpadł mi w ręce ze wspomnianej serii - było to game 5. Houston dysponowało HCA, więc nietrudno zgadnąć, że mecz nr 5 odbywał się w Madison Square Garden. Ogladając mecze na żywo w 1994 roku trzymałem kciuki za Rockets. W dniu wczorajszym sympatyzowałem z Knicksami.

 

Pierwsze piątki tradycyjne w obu zespołach:

PG. Kenny Smith / Derek Harper

SG. Vernon Maxwell / John Starks

SF. Robert Horry / Charles Smith

PF. Otis Thorpe / Charles Oakley

C. Hakeem Olajuwon / Patrick Ewing

 

No i zaczęło się... Pierwsze kilka minut meczu uzmysłowiło mi jak wielka różnica dzieli dzieli obecną NBA od spotkań z tamtej serii. Zero wirtozerii, zero LeBronowato-Wadowato-Bryantowskich zagrań. Tylko walka, obrona, hustle'owanie i mocne faule... Taką grę lubię oglądać...

W żadnej z ekip nie widziałem lidera, który przez cały mecz trzymałby zespół na swoich barkach. Od razu nasuwa się pytanie - a co z Hakeemem? Co z "King-Kongiem"? Owszem, mieli swoje zrywy i świetne momenty. Ewing do 3 kwarty bezsprzecznie wykazywał wyższość nad Olajuwonem, który z kolei nie mógł złapać swojego rytmu - zapewne przez to, że bardzo fizycznie grali przeciwko niemu Ewing i Oakley. Przeciwko Hakeemowi gwizdnięto też ok. 3 kontrowersyjnych sytuacji. Ewidentnie przez 3 pierwsze kwarty był mocno stłamszony, a skoro on nie funkcjonował dobrze, mechanizm ofensywny Rakiet też się dobrze nie spisywał.Ewing zaś miał w tym czasie swoje chwile - niesamowity tip-in, następnie wykończenie kontry jako trailer potężnym dunkiem, aż wreszcie celny rzut za 3, gdy zegar 24 sekund zbliżał się do zera...

I po tym wydarzeniu Patrick... zgasł. Obudził się z kolei Olajuwon i rozruszał swoją ekipę. Niemal w pojedynkę doprowadził do wyrównania stanu gry. Ba, sam odpowiedział celnym rzutem zza linii 3 punktów... Niestety, jak wspomniałem, grał w zasadzie w pojedynkę, a to w tym dniu było jednak za mało na drużynę z Wielkiego Jabłka. Zawiódł Kenny Smith, co biorąc pod uwagę jego miękki styl gry nie mogło dziwić w starciu przeciwko tak twardej defensywie jaka mieli Rileyowscy Knicksi. Z kolei zmieniający go młody Cassell (fajnie to dziś brzmi :) ) był chyba jeszcze zbyt niedoświadczony i mało wyszczekany by dobrze ustawić jako playmaker grę swoich kolegów (za to też został zrugany przez Hakeema, co zostało natychmiast wychwycone przez kamery). Kilka zagrań kwalifikowało go do natychmiastowej zmiany, ale Tomjanovich mając do wyboru miękkiego Smitha i nieopierzonego Cassella, wolał zostawić tego twardszego. Katastrofalnie wypadł jeden z moich ulubionych graczy - Vernon Maxwell. Katastrofalna skuteczność, głupie błędy, złe decyzje - to krótko i być może zbyt ogólnikowo opisuje grę Maxwella, ale nad czym tu się rozwodzić? Można go jeszcze zapamiętać z pyskówki ze Starksem kiedy obaj dostali po dachu. Dużo więcej oczekiwałem po Horrym, który również miał fatalne zawody (skuteczność z gry żenująca, w innych aspektach gry był poprawny). Jako poprawkę dla Boba należy wziąć fakt, że był to jego dopiero drugi sezon w lidze. Z analizy statystyk wynikałoby, że dobrze zawody zagrał Thorpe. Ja akurat odniosłem zupełnie inne wrażenie - obejrzałem boxscore'a po spotkaniu i byłem mocno zaskoczony, że cyferki aż tak ładnie opisały grę Thorpe'a. To, że mimo słabej postawy był drugą opcją Rakiet (aczkolwiek mieli oni tak zbilansowany skład, że jednego dnia mógł być to Smith, drugiego Maxwell, a trzeciego Thorpe), świadczy o tym, że poza Olajuwonem nie można wyróżnić żadnego innego gracza Rakiet... No może poza sympatycznym Wenezuelczykiem Carlem Herrerą, który w 2 kwarcie dał ładną zmianę i w krótkim ostępie czasu rzucił 8 punktów. Niestety Herrera dobrze grał tylko w tym fragmencie. W pozostałym zakresie jego bytność na boisku można skwitować milczeniem. Z ciekawostek, na jakieś 5 minut pojawił się na boisku człowiek o nazwisku Jent. Typowy cherlawy białas rodem z CBA, czy obecnej D-League jak mniemam grający jako SF. Bazował mocno na swoim zaangażowaniu, bo skillsów koszykarskich za wiele za pewne nie miał. W dłuższej perspektywie nie było jednak sensu trzymać go na boisku, bo Knicksi zorientowali się, że maja naprzeciw siebie ogórasa i zaczęli grać przez Masona, który ważył zapewne jakieś 50 kg więcej.

 

Co do Knicksów, to na pochwałę zasługuje niemal każdy z osobna. Każdy bowiem z graczy miał swoje przysłowiowe 5 minut. Osobiście bardzo podobała mi się postawa Oakleya. Facet o posturze tura nie miał żadnych zahamowań by przejąć w obronie od Ewinga Olajuwona i co do zasady radził sobie bardzo dobrze. Nawet w ofensywie nie bał się Olajuwona i zdarzało mu się ruszać w pojedynki 1 na 1 oraz wymusić faul Hakeema w ważnym momencie meczu. Co by jednak nie mówić Charles nigdy wirtuozem ofensywy nie był :)

W Knicksach grał też drugi tur, który na pierwszy rzut oka wydawał się był mocno drewniany... coś jak były piłkarze Legii - Piotr Włodarczyk. W przeciwieństwie jednak do Włodara, Anthony Mason nie był palcem robiony - gdy trzeba było, rozgrywał, gdy trzeba było trafiał z półdychy, ale przede wszystkich hustlował, hustlował i hustlował - to mi się bardzo podobało w grze całych Knicksów !!! Także Mase radził sobie nieźle w obronie z Olajuwonem. W pewnym momencie, może z frustracji, może przypadkowo, Hakeem poczęstował Masona łokciem w szczękę i zaczęła się mała rozróba... Niestety (oko kibica lubi rozrywki, a taką byłby zapewne nieco większy brawl) do większych rękoczynów nie doszło, ale sama sytuacja mocno podpaliła Masona, który grał jak nakręcony.

Starks miał swoje chwile w 3 kwarcie, trafił kilka ważnych rzutów, w tym fajny layupik na Olajuwonem, ale oczekiwałem po nim nieco więcej. Bardzo mądrze, choć mocno statycznie grał Derek Harper. Można powiedzieć, że był cichym bohaterem meczu. Bardzo dobre zawody zagrał w 2 kwarcie, kiedy to Knicks mocno odjechali Rakietom.

I w zasadzie wszystko byłoby pięknie i fajnie, gdyby w Knicks nie grał jeden zawodnik... Zawsze zastanawiało mnie po co Riley oddał Marka Jacksona (oddaniu Kikiego Vandeweghe się nie dziwiłem) do Clippers za tego zawodnika (no chyba, że chodziło mu o łykniecie Doca Riversa???). Ów zawodnik zwał się Charles Smith, a pasował do twardo grających Knicks tak jak białe skarpety do czarnego garnituru. O ile defensywnie kulał na tle kolegów (i tu nie rozumiem jak mógł znaleźć swoje miejsce w systemie Rileya, który wręcz kochał twardą fizyczną obronę), to nadrabiał to solidnością w ataku. Zawsze jednak miał pełno w spodniach gdy chodziło o mecze o stawkę (choćby słynne G6 z ECF vs Bulls w 1993 roku). Tym razem Charles też pewnie sikał pupą przed meczem, przez co okazał się nieprzydatny w żadnym aspekcie gry (tradycyjnie w obronie, a ponadto żenująco w ataku).

 

Konkludując, Knicksi (oprócz Smitha) naprawdę grali mocna, twardą, rzemieślniczą defensywę. Popełniali jednak czasem proste błędy, które zapewne sprawiły, że Rileyowi w szybkim tempie przybyło siwych włosów. Co mnie zaskoczyło, to wiele tzw. longballi przez 3/4 boiska (zarówno po stronie Knicks jak i Rockets), które często nie trafiały do swoich adresatów.

 

Jak na razie na tyle. W najbliższym czasie siadam do Game 1...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łukasz, mecz nr 5 był akurat zdecydowanie najlepszym spotkaniem Ewinga w tamtych finałach. znacznie, znacznie lepszym niż jakiekolwiek inne. jeszcze w G1 na początku zagrał dobrze (ogrywał nawet Olajuwona) ale poza tym to trudno doszukiwać się pozytywów jeśli chodzi o jego atak. zresztą tamten Ewing był już "podkoszowcem", który swoją grę ofensywną opierał na jumerkach (niestety ze świetnie zapowiadającego się zawodnika dość szybko stał się tylko dobrym, bo kolana zawiodły go już na początku '90), a to nie mogło się dobrze skończyć przeciw tak atletycznemu środkowemu jak Olajuwon. obrona to już inna bajka, ciągle był świetnym defensorem, ale ofensywnie kulał. choć trzeba mu oddać, że mimo iż był pilnowany przez Hakeema to rockets bardzo często go podwajali (swoją drogą należy się tu uznanie dla Tomjanovicha). niestety dla knicks partnerzy Pata za dobrze nie rzucali. najlepszy przykład to G7 i wyczyn Starksa... gdyby nie to, to knicks by wygrali, mimo tak słabego ofensywnie Ewinga.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Łezka się kreci w oku :) Te finały to był mój pierwszy kontakt z koszem, w gazecie telewizyjnej natrafiłem na wzmiankę i wówczas jako 8 latek byłem autentycznie zszokowany że coś tak późno nadają, przez problemy z zasypianiem miałem nawet okazję trochę zobaczyć z tej konfrontacji :)

 

A co do mniej rzewnych wspomnień, to Patowi bardzie chyba dokuczała obrona Dreama niż kolana, tak to trochę rozumiem bo same finały mu wyszły poniżej oczekiwań, a przecież to nie był jakiś koniec jego prime. Może też psychika nie taka mocna.

Tylko walka, obrona, hustle'owanie i mocne faule... Taką grę lubię oglądać...

No to muszę ci powiedzieć kolego, że na pewno jesteś w tym względzie tam gdzie i większość, ja również, kibiców kosza. Szkoda tylko że takie pałki jak stern mają inny ogląd na kwestie tego jak gra powinna wyglądać.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz jezeli chodzi o mnie to jedna z najlepszych serii w PO to byla rywalizacja Magic - Bulls w 1996 final konferencji. Niestety wynik rywalizacji( 4-0 dla bykow) byl taki jaki byl, natomiast walka byla swietna. Emocje jakie osobiscie mi towarzyszyly byly kosmiczne...

Najgorsze bylo iz w 1 meczy wypadl Horace Grant na cale finaly... pierwsze lata szaka w lidze no i oczywiscie Peny Hardaway kryty przez Pippena a sam kryl Jordana ( wyobrazacie sobie trodniejszych rywali), jednoczesnie przechodzil samego siebie w tamtych meczach...

 

Pozdro

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

A co do mniej rzewnych wspomnień, to Patowi bardzie chyba dokuczała obrona Dreama niż kolana,

bez wątpienia Olajuwon miał w tym największy udział (choć nie bez znaczenie była też team D rockets), ale gdyby nie kolana Ewinga, to nie zostałby tak zniszczony, bo nie ograniczałby się do asekuracyjnego jumperkowania, lecz grałby więcej pod koszem przez co Hakeem miałby utrudnione zadanie (choćby ze względu na faule). ale to w sumie totalne gdybanie, bo na dobrą sprawę Ewinga ze zdrowymi kolanami nigdy nie było, choć nawet mimo tego i tak gdzieś do końca lat '80 grał bardziej dynamicznie oraz siłowo niż później.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wiesz jezeli chodzi o mnie to jedna z najlepszych serii w PO to byla rywalizacja Magic - Bulls w 1996 final konferencji. Niestety wynik rywalizacji( 4-0 dla bykow) byl taki jaki byl, natomiast walka byla swietna. Emocje jakie osobiscie mi towarzyszyly byly kosmiczne...

Najgorsze bylo iz w 1 meczy wypadl Horace Grant na cale finaly... pierwsze lata szaka w lidze no i oczywiscie Peny Hardaway kryty przez Pippena a sam kryl Jordana ( wyobrazacie sobie trodniejszych rywali), jednoczesnie przechodzil samego siebie w tamtych meczach...

 

Pozdro

emocje ? 2 masakryczne blowouty pamiętam, G2 to może były emocje, choć jak się 4th q zaczynała to już chyba było po emocjach, i to chyba na tyle emocji w tej serii

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

A co do mniej rzewnych wspomnień, to Patowi bardzie chyba dokuczała obrona Dreama niż kolana,

bez wątpienia Olajuwon miał w tym największy udział (choć nie bez znaczenie była też team D rockets), ale gdyby nie kolana Ewinga, to nie zostałby tak zniszczony, bo nie ograniczałby się do asekuracyjnego jumperkowania, lecz grałby więcej pod koszem przez co Hakeem miałby utrudnione zadanie (choćby ze względu na faule). ale to w sumie totalne gdybanie, bo na dobrą sprawę Ewinga ze zdrowymi kolanami nigdy nie było, choć nawet mimo tego i tak gdzieś do końca lat '80 grał bardziej dynamicznie oraz siłowo niż później.

to ty byles tym ktory tak chwalil Ewinga za G6 czy G7 ECF z Indiana, mowiac ze Ewing przed tamtymi finalami byl takim zajebistym zawodnikiem ? teraz nagle mowisz jakby byl jakims pionkiem. pewnie, wydawal sie takim przy Hakeemie, ale on z kazdego potrafil zrobic glupca.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

 

A co do mniej rzewnych wspomnień, to Patowi bardzie chyba dokuczała obrona Dreama niż kolana,

bez wątpienia Olajuwon miał w tym największy udział (choć nie bez znaczenie była też team D rockets), ale gdyby nie kolana Ewinga, to nie zostałby tak zniszczony, bo nie ograniczałby się do asekuracyjnego jumperkowania, lecz grałby więcej pod koszem przez co Hakeem miałby utrudnione zadanie (choćby ze względu na faule). ale to w sumie totalne gdybanie, bo na dobrą sprawę Ewinga ze zdrowymi kolanami nigdy nie było, choć nawet mimo tego i tak gdzieś do końca lat '80 grał bardziej dynamicznie oraz siłowo niż później.

to ty byles tym ktory tak chwalil Ewinga za G6 czy G7 ECF z Indiana, mowiac ze Ewing przed tamtymi finalami byl takim zajebistym zawodnikiem ? teraz nagle mowisz jakby byl jakims pionkiem.

?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

bo na dobrą sprawę Ewinga ze zdrowymi kolanami nigdy nie było

No tak to prawda, patrząc na to i tak musiał Pat swoją grę dostosować pod zdrowie, zmienić styl, tak trochę jak z tym Blairem, nie porównuje oczywiście obydwu ale jego historie z kolanami są znane, tylko teraz medycyna poszła nieźle do przodu, kilkadziesiąt lat temu to by było po zawodniku, albo conajmniej by to totalnie jego grę ograniczyło, a teraz to juz wygląda trochę inaczej.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

emocje ? 2 masakryczne blowouty pamiętam, G2 to może były emocje, choć jak się 4th q zaczynała to już chyba było po emocjach, i to chyba na tyle emocji w tej serii

Chodzilo mi o emocje dla mnie jako kibica(poczatkującego co prawda) i to bardziej Peny'emu( dzis moze przyjdzie mi Jego koszulka :D ) niz Magic wtedy, gral wtedy kosmicznie i bede sie upieral ze gdyby nie kontuzje to bylby jednym z top w lidze.

 

rw30 inaczej to wyglądało w telewizorze kibica Bulls, pamiętającego bolesną porażkę z Magic rok wcześniej...

uwierz mi- emocje były niezależnie od tego jak duża bądź jak mała była przewaga Bulls w tej serii

^^ wlasnie o to mi chodzilo... tylko z perspektywy drugiej strony bylo malo fajnie...ale gra PH1 sam przyznasz fenomenalna... :D

 

Pozdro

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio przeglądający   0 użytkowników

    • Brak zarejestrowanych użytkowników przeglądających tę stronę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Umieściliśmy na Twoim urządzeniu pliki cookie, aby pomóc Ci usprawnić przeglądanie strony. Możesz dostosować ustawienia plików cookie, w przeciwnym wypadku zakładamy, że wyrażasz na to zgodę.