Dzisiaj Sixers zaliczyli pierwszy w sezonie blow-out z rąk Williamsona i Valančiūnasa. Przed meczem ze składu wyleciał Embiid, który się rozchorował (oficjalnie...), więc abstrahując od tego, że Philly nie miała kogo wystawić przeciwko tym dwóm, to posypał im się cały game-plan. W S5 na centrze zagrał Morris, który w ogóle nie powinien grać na tej pozycji, a już na pewno nie przeciwko Valančiūnasowi wspieranemu przez Ziona, który dziś zagrał w trybie bestii.
Niby na koniec - gdy wszystko było już dawno pograne, rezerwom Sixers udało się dojść nawet na -12 punktów, ale NOP dowieźli zwycięstwo bez żadnego stresu do końca. Zatem wynik nie odzwierciedla skali pogromu.
Pod nieobecność Embiida Maxey ciągnął zespół na ile się dało, ale zawiedli Tobias Harris, który ostatnio mocno spuścił z tonu i moje zachwyty nad nim z początku sezonu, można póki co schować do tylnej kieszeni spodni oraz Melton, który dobre strzelecko dni przeplata z takimi jak ten (5/14 z gry, ale 4/10 za 3).
Batum, który jest prawdziwym objawieniem dla Sixers, i który stał się lepszą wersją PJ Tuckera w S5, dziś był mało widoczny. Dni Morrisa w NBA są już policzone i po prostu dogrywa swoją końcówkę kontraktu. Nie gra źle, ale nie gra też dobrze - po prostu klasyczny koszykarski emeryt #paulmilsapstyle. Covington miał dziś dzień konia i trafiał (niemalże) wszystko, ale to podobny casus co Morris - nic więcej już z niego nie będzie. Jako jeden z filarów ery #trusttheprocess fajnie byłoby jakby skończył karierę w Philly, ale tylko jako 12-13 gracz rotacji.
Jako że po Q3 mecz był skończony, na parkiecie na dłuższą chwilę pojawili się w końcu KJ Martin i Mo Bamba (który nawet wszedł na moment w Q1 za Morrisa, ale grał tak zajebiście, że szybko zszedł za Reeda). Obydwaj nic nie pokazali - Bamba może się już uczyć chińskich słówek, bo w przyszłym sezonie zobaczymy go w koszulce XiangPingPong po drugiej stronie globu.
Także mecz z NOP do zapomnienia, za to w piątek trzecie spotkanie z Celtics w Bostonie. Póki co jest remis 1:1.